Czytelnia Digitized: W trybach chaosu. Jak media społecznościowe przeprogramowały nasze umysły i nasz świat

Media społecznościowe, które miały służyć integracji i utrzymywaniu kontaktu, na naszych oczach stają się narzędziami szerzenia rasizmu, mizoginii czy hejtu. Chaos obecny w przestrzeni wirtualnej rozprzestrzenia się na ulice. Prezentujemy fragment książki Maxa Fishera.

Czytelnia Digitized: W trybach chaosu. Jak media społecznościowe przeprogramowały nasze umysły i nasz świat
00:00 00:00

Summary

  • Technowładza mediów społecznościowych oddziałuje na ogromną skalę, podtrzymując przekonanie, że programiści mogą rozwiązać wszelkie problemy polityczne i społeczne.
  • W Dolinie Krzemowej nastąpiły drastyczne przekształcenia w relacjach między inwestorami a założycielami start-upów, z inwestorów kontrolujących poczynania założycieli do inwestorów zabiegających o założycieli firm.
  • W erze chmury obliczeniowej, każdy mógł założyć firmę internetową i samodzielnie pozyskać klientów, a inwestorzy zaczęli szukać start-upów wysokiego ryzyka, które szybko wydają pieniądze i dynamicznie się rozwijają.
  • W 2018 roku średni wiek założycieli start-upów wynosił 23 lata, a wielu młodych ludzi odniosło sukces podczas bańki internetowej, kiedy ich firmy oferowały luksusowe udogodnienia, aby zatrzymać pracowników.
  • W nowej erze pojawiła się inna klasa inwestorów, tzw. "aniołowie biznesu", którzy inwestowali własne pieniądze, nie kontrolując wydatków i nie troszcząc się o zadowolenie akcjonariuszy.
  • Współzałożyciele PayPal, w tym Peter Thiel, znani są z wpływu na Dolinę Krzemową i rozpoczęcia ery mediów społecznościowych. Thiel, skrajny konserwatysta, nie cenił różnorodności i twierdził, że start-upami najlepiej kierują aspołeczni hakerzy.
  • Thiel w 2009 roku ogłosił, że nie wierzy, że demokracja idzie w parze z wolnością. Twierdził, że wolność mogą zagwarantować tylko przedsiębiorstwa jak Facebook, pod warunkiem, że uwolnią się od wszelkich regulacji, odpowiedzialności publicznej i prawa.

Pod wieloma względami technowładza mediów społecznościowych jest zjawiskiem osobliwym. Oddziałują one bowiem na ogromną skalę, choć niezauważalnie. Podtrzymują przeświadczenie, że programiści mogą rozwiązać wszelkie problemy polityczne i społeczne. Towarzyszy temu naiwna wiara, że kiedyś już im się to udało, skoro platformy wciąż się rozrastają. Przekonania owe, tak jak wiele definicyjnych cech mediów społecznościowych, wyrosły na gruncie tej koncepcji kapitalizmu, której hołduje Dolina Krzemowa. A obowiązujący tam model biznesowy uległ niedawno drastycznym przekształceniom.

Wydawnictwo Szczeliny, tłum. Mateusz Borowski

Pod koniec pierwszej dekady XXI wieku diametralnie zmieniły się stosunki między dwiema głównymi klasami społecznymi w Dolinie Krzemowej – inwestorami i założycielami start-upów. Ci pierwsi dzierżyli władzę, od kiedy powstały fabryki tranzystorów. Ci drudzy potrzebowali sporo gotówki, by stworzyć pierwszy widget, a jeszcze więcej, żeby pozyskać pierwszego klienta i w końcu odnotować zyski. Dlatego inwestorzy, którzy wykładali kasę i troszczyli się o odpowiednią stopę zwrotu, bacznie nadzorowali poczynania swoich podopiecznych.

„Panowała zgoda, że nad twórcami start-upów kontrolę powinni sprawować »dorośli«”, wyjaśniła Leslie Berlin, historyczka z Uniwersytetu Stanforda.

Inwestorzy zatrudniali kadrę kierowniczą i zarząd, a czasem nawet kompetentnego dyrektora naczelnego, by cały ten zespół patrzył na ręce założycielowi firmy. Gdy John Doerr wyłożył dwanaście i pół miliona dolarów, by sfinansować Google, przedsiębiorstwo założone i prowadzone przez dwóch studentów, ich szefem uczynił starszego od nich o dwadzieścia lat Erica Schmidta, dyrektora o ogromnym doświadczeniu.

W erze chmury obliczeniowej wszystko się zmieniło. Teraz każdy mógł założyć firmę internetową i samodzielnie pozyskać tysiąc pierwszych klientów, a inwestorzy szukali start-upów wysokiego ryzyka, które szybko wydają pieniądze i dynamicznie się rozwijają. Każdemu inwestorowi zależało na pozyskaniu możliwie największej liczby podopiecznych, ci jednak byli w coraz mniejszym stopniu uzależnieni od zewnętrznych funduszy. Nagle to inwestorzy zaczęli zabiegać o założycieli firm, a nie na odwrót.

„Dynamika władzy zmieniła się zasadniczo, od kiedy posiadaczom kapitału zaczęło zależeć na tym, by kogoś zasponsorować, a przedsiębiorcy nie musieli już błagać na kolanach o pieniądze”, dlatego coraz częściej to oni ustalali zasady gry, jak stwierdziła Berlin.

Istniał jeden pewny sposób, by przypodobać się założycielom firm: inwestorzy rezygnowali z nadzoru i nie wprowadzali do start-upów swoich dyrektorów naczelnych. W Facebooku nie powołano nawet niezależnego zarządu.

„Doszło do zasadniczego przesunięcia w sposobie rozumienia roli, jaką powinien odegrać kapitalista szukający inwestycji wysokiego ryzyka”, podsumowała sprawę Berlin.

Rozpoczęła się era dwudziestokilkuletnich hakerów w kangurkach, kierujących samodzielnie założonymi firmami. Kadrę kierowniczą rekrutowali oni spośród swoich znajomych. Stworzyli kulturę korporacyjną, dumnie lekceważącą dorosłych w garniturach.

„Dlaczego większość mistrzów szachowych nie skończyła trzydziestu lat? Bo młodzi ludzie są inteligentniejsi”, stwierdził kiedyś Zuckerberg przed widownią złożoną z sześciuset pięćdziesięciu przyszłych założycieli start-upów z inkubatora Paula Grahama. Dlatego zalecał, by na dyrektorskich stanowiskach obsadzali rówieśników.

Z kolei Graham podczas prelekcji radził inwestorom, żeby stawiali na młodych, ponieważ „w dziedzinie programowania należy przeznaczać kapitał na studentów, a nie profesorów”. Doświadczenie biznesowe i życiowe oraz stopnie naukowe uważał za niepotrzebny balast. Poza tym, dodał, młodzi wymagają mniejszych nakładów finansowych.

W poprzednim roku średni wiek założycieli start-upów w prowadzonym przez niego programie wynosił dwadzieścia trzy lata. Jak stwierdziła Berlin, w konsekwencji „duża część władzy przeszła w ręce bardzo młodych ludzi, którzy uważali, że otoczenie ma im niedużo do zaoferowania”.

Wielu z nich odniosło sukces w okresie bańki internetowej, gdy ich firmy zatrudniały własnych sushi masterów i masażystów. Udogodnienia te miały przeciwdziałać problemowi wynikającemu z prawa pracy. W Kalifornii nie wolno zabraniać pracownikowi podejmowania działalności konkurencyjnej wobec firmy, co oznacza, że może on w każdej chwili przenieść się gdzie indziej. Dlatego przedsiębiorstwa, by zatrzymać przy sobie kadrę, urządzają w swoich siedzibach spa i zatrudniają kamerdynerów. Jednak taki styl życia może zniekształcać ogląd rzeczywistości. Jeżeli traktuje się nas jak królów i prezydentów, to pewnie jesteśmy tak ważni jak oni, prawda?

Materiały prasowe

Kultura korporacyjna, w ten sposób kształtując środowisko pracy, zainicjowała potężny ferment ideologiczny: gdy projektujesz widgety, nie tylko zarabiasz, ale i ratujesz świat. Przedsiębiorstwa prześcigały się w opracowywaniu coraz bardziej szumnych misji, a pod koniec pierwszej dekady XXI wieku prawie każdy pracodawca w okolicy przekonywał swoich podwładnych, że tworząc aplikacje, pod względem ważności sytuują się gdzieś pomiędzy Organizacją Narodów Zjednocznych a Ligą superbohaterów. W tej kulturze wizja przejęcia władzy nad światem nie wydawała się czystą fantazją.

Wiary w siebie dodawała też osobliwa polityka wynagrodzeń w erze internetu: pierwszym pracownikom oferowano opcje na akcje firmy. Dynamicznie rozwijające się start-upy, które za zainwestowane w nie sto tysięcy dolarów miały zgromadzić milionową bazę klientów, zamiast atrakcyjnych pensji oferowały papiery komercyjne. Jeśli przedsiębiorstwo upadało, a taki los spotykał większość z nich, akcje traciły wartość. Jeżeli odniosło sukces i na przykład Oracle kupiło je za trzysta milionów dolarów, pierwsi pracownicy mogli w wieku dwudziestu sześciu lat przejść na emeryturę jako milionerzy. Ci, którym się powiodło, uważali takie sumy za potwierdzenie tego, co powtarzali im inwestorzy i pracodawcy: różnicie się od zwykłych ludzi. Jesteście mądrzejsi i lepsi. Powinniście przejąć władzę nad światem.

W tej nowej erze do głosu doszła też inna klasa inwestorów. Kapitalista wspierany instytucjonalnie, taki jak John Doerr zatrudniony przez fundusz Kleiner Perkins, „gdy pękła bańka internetowa, przez kilka lat zaciskał pasa”, napisał w swoich pamiętnikach Roger McNamee, który jako jeden z pierwszych zainwestował w Facebook. „Anioły biznesu – osoby prywatne, głównie byli przedsiębiorcy i dyrektorzy – zstąpiły w otchłań”. Najbogatsi członkowie kręgów biznesowych wykładali własne pieniądze, a wtedy żadna firma nie kontrolowała wydatków i nie troszczyła się o zadowolenie akcjonariuszy. Inwestorzy i założyciele firm zyskali znacznie większą swobodę. Era strażników i zabezpieczeń dobiegała końca.

Do grona najpotężniejszych aniołów biznesu należeli współzałożyciele serwisu PayPal, między innymi Peter Thiel, skrajny konserwatysta, który nie cenił różnorodności i twierdził, że start-upami najlepiej kierują aspołeczni hakerzy „o umiejętnościach interpersonalnych na poziomie zespołu Aspergera”.

Jak pisał McNamee, inwestorzy ci „wywarli ogromny wpływ na Dolinę Krzemową”, a dzięki ich kapitałowi rozpoczęła się era mediów społecznościowych. Dodał jednak, że wprowadzona przez nich „hierarchia wartości przyczyniła się do zaślepienia platform społecznościowych, które nie dostrzegały stwarzanych przez siebie niebezpieczeństw”.

Założyciele PayPala opowiadali się za skrajnym liberalizmem. Wyznawali społeczny darwinizm, nie ufali rządowi i byli przekonani o nadrzędnej mądrości biznesu. Thiel doprowadził te poglądy do ekstremum, gdy w 2009 roku ogłosił: „Nie wierzę, że demokracja idzie w parze z wolnością”.

Pieczy nad społeczeństwem nie należy powierzać „bezmyślnemu demosowi, który zarządza tak zwaną demokracją społeczną”, napisał, używając greckiego terminu, który oznacza obywateli. Wolność mogą zagwarantować wyłącznie „takie przedsiębiorstwa jak Facebook”, i to pod warunkiem że uwolnią się od „polityki”, czyli od wszelkich regulacji, odpowiedzialności publicznej i zapewne także prawa.

Thiel wspierał projekty pływających miast i kolonizacji kosmosu, realizowane poza jurysdykcją państwową. Scenariusze zaczerpnięte z fantastyki naukowej wzmacniały przekonanie fundamentalne dla Doliny Krzemowej, że programiści i założyciele start-upów wiedzą więcej niż reszta świata. Na nich ciążyła odpowiedzialność za zmianę panujących uwarunkowań i urzeczywistnienie technokratycznej utopii, obiecywanej już w manifestach z lat dziewięćdziesiątych. Wszelkie protesty rządzących i dziennikarzy należało potraktować jako desperacką walkę starego reżimu o zachowanie władzy, która wymykała mu się z rąk.

W poczuciu tak doniosłej misji anioły biznesu pokolenia PayPala wybierały start-upy tak, by zrealizować swoją wizję świata. Nowe przedsiębiorstwa określano mianem burzycieli dawnego porządku. Uber i Lyft nie tylko pozwalały szybciej wezwać taksówkę. Miały całkowicie wyprzeć i zastąpić ten przestarzały środek transportu. Zadaniem Airbnb było położyć kres wynajmowi krótkoterminowemu. We wszystkie trzy firmy inwestowali dawni mocodawcy PayPala. Szereg innych przedsiębiorstw wprowadzało przewrót w swojej branży: Amazon w handlu, Napster w przemyśle muzycznym.

Mimo to niewiele osób zgodziłoby się z Thielem, że w dziedzinie polityki światowej należy dokonać takiej samej rewolucji, jaką Uber przeprowadził w dziedzinie transportu, propagując wspólne przejazdy samochodem. Jednak kiedy media społecznościowe nieoczekiwanie zyskały ogromną władzę, w powszechnym mniemaniu zajęły należną im pozycję. Dowiodło to słuszności tezy, że społeczeństwo stanowi tylko szereg problemów inżynieryjnych, czekających na rozwiązanie.

Max Fisher, zdjęcie @Francisco Proner, materiały prasowe

Fragment książki Maxa Fishera, reportera śledczego i publicysty w dziale zagranicznym "New York Times'a", publikujemy dzięki uprzejmości Wydawnictwa Szczeliny. Tłumaczenie opracował Mateusz Borowski.

Tą ważną pozycją otwieramy cykl "Czytelnia Digitized", w ramach którego w co drugą niedzielę prezentować będziemy fragmenty książek uznanych przez nas za ważne i warte popularyzacji.

"Fisher śledzi coraz aktywniejsze i rozleglejsze działania ruchów politycznych w mediach społecznościowych i opisuje, w jaki sposób algorytmy zaprojektowane w celu maksymalizacji czasu spędzanego w portalu systematycznie promują ekstremalne treści, które wywołują moralne oburzenie i budują wspólnoty na poczuciu zagrożenia"

"New Yorker"

"Ta książka to poważne ostrzeżenie o tym, jak bardzo Facebook i inne portale społecznościowe zniekształcają nasze poczucie rzeczywistości"

"The Guardian"